Napisała pani Wojtysiak w 2010 r.

Napisała pani Wojtysiak w 2010 r.

Bardzo ciekawe wspomnienie z lat okupacji połączone z prośbą do starszych mieszkańców, o dopowiedzenie nazwisk, może innych zdarzeń dotyczących tej historii.
Mam prośbę do Admina tej strony, i mieszkańców Dąbia kujawskiego. Pracuję nad wspomnieniami mojej babci, której wojenna tułaczka wiodła przez Dąbie kujawskie.
Dołączam fragment wspomnień, może pomożecie mi uzupełnić te wspomnienia o nazwiska ludzi, którzy w tych trudnych czasach babci pomagali.
Z poważaniem Wojtysiak. 2010r.

Moja mama znalazła na małej wiosce nie daleko Dąbia Kujawskiego taką chatę z gliny . Nikt tam nie mieszkał bo ten co ją budował dostał prace i mieszkał w majątku, był dobrym mechanikiem, więc nam pozwolił tam zamieszkać. W pokoiku nie było okna, był tam taki piec popękany trzeba go było oblepić i o rurę się postarać. Dostała też mama wapna od sąsiadki i wybieliła, nawet zdobyła stare żelazne składane łóżka i worki zrobiła siewnik. O słomę nie było trudno bo były stogi i jakoś się urządziliśmy. A jeden znajomy blacharz z Lubrańca nas poratował, powprawiał dna do starych garnków i do miednicy żeby było w czym się umyć. Studnie mieliśmy blisko tylko nie było kołowrotka, trzeba było ręcznie linką wyciągać wodę. I tam musieliśmy zamieszkać na zimę. Teraz najważniejszy był opał. Chodziliśmy do lasu po chrust. Jakieś dwa kilometry, równocześnie zbieraliśmy grzyby, robiliśmy zapasy na zimę. Jeden człowiek z majątku jako dla siebie wziął konie i przywiózł nam torf, oczywiście mama mu zapłaciła- bo bracia z Niemiec przysłali nam marki. Mieli płacone 25 marek na miesiąc a na jedzenie nie tracili. Więc mogliśmy kupić jedzenie i trochę torfu. Gdzieś od ludzi kupiliśmy kaczkę czy kurę, czasem kawałek mięsa ze świni, a ziemniaki mama zarobiła u Niemca, bo miał niedaleko nas, mama poszła kopać to kazał za to wziąć co dzień koszyk do domu. Wreszcie nadeszła zima- dosyć szybko bo noc Bożego Narodzenia już była zasypana śniegiem i był mróz no i było więcej nocy niż dnia. Nie było czym świecić, mieliśmy tylko świeczki, ale ile można było tak świecić. Były to dla mnie najczarniejsze chwile, musiałam pisać listy do braci przy świeczce. A tak prosili żebym dużo pisała, pamiętałam o każdych imieninach czy urodzinach, oni również pamiętali i wzajemnie żeśmy się pocieszali, że może się nie długo to skończy- a końca nie było widać, tylko mróz się nasilał i zawieje śnieżne… Ale i to za pomocą Bożą i dobrych ludzi się przeżyło. Ludzie co w ich mieszkaniu mieszkaliśmy dali znać przez sąsiadkę, której mąż tam pracował, ze mama ma przyjść do roboty, więc mama poszła, a ta pani miała dwoje dzieci: 2 i pół i 5 lat i chciała żeby im coś uszyła lub coś przerobiła. Bo moja mama była uniwersalna umiała wszystko zrobić. Podobało się tej pani, więc przyszła mama po mnie i obie tam poszliśmy, ja skubałam piórka na pierzynkę dla dzieci i mama tez skubała jak uszyła. Dawali nam trochę jedzenia, spaliśmy na sienniku, bo też było ciasno. Byliśmy tam więcej jak dwa tygodnie i nikt nas nie widział, bo był mróz i zawieje śnieżne. To też nas uratowało przed zamarznięciem bo dzięki Bogu i tym ludziom przeżyliśmy tam najgorszy okres zimy. Ale wreszcie musieliśmy wrócić do mieszkania gdzie było wszystko zamarznięte. Jeszcze parę razy mama szła coś komuś uszyć, to dostała trochę mąki na kluski albo kartki na wykupienie tłuszczu czy margaryny, kawałek mięsa, bo my nie mieliśmy kartek na żywność, ponieważ w Topólce urzędnik nie chciał nam podpisać karty meldunkowej żeby nas w gminie Lubraniec zameldować, był tam taki biurokrata- Polak nauczyciel z sąsiedniej szkoły. Nie wiem dlaczego był taki podły i czego chciał, może łapówki? A przecież tam byliśmy wszyscy zameldowani, a on mówił, że nas nie ma, a przecież nikt nas nie wymeldowywał, bo po prostu Niemcy nas z naszego gospodarstwa wyrzucili i musieliśmy się tak męczyć… Az przyszedł marzec 1942 rok, na tej wiosce był jakiś spis i do nas też przyszedł sołtys Niemiec i wtedy się wydało że przebywamy tu nielegalnie i jesteśmy nie zameldowane, więc ten Niemiec zgłosił to na policję. Na drugi dzień mama dostała wezwanie na posterunek do Lubrańca na godzinę 8 rano. Z tego względu napisałam mamie adresy wszystkich braci, szczególnie tych, którzy pracowali w Niemczech i miała mama prosić żeby nas tam zawieźli do pracy obok nich. Lepsze to niż iść do więzienia. I w imię Boże mama poszła, a ja zostałam sama. Modliłam się i płakałam. Przyszedł ten Niemiec sołtys sprawdzić czy mama poszła, mi powiedział, że mamę zamkną. To jakby mnie kto z nóg ściął, nie mogłam słowa przemówić. Zbliżał się wieczór, a mama nie wracała. Dwie sąsiadki, które mnie odwiedziły, również mnie nie pocieszyły, gdyż uważały, że mama trafi na pewno do więzienia. Dlatego płakałam jeszcze bardziej… Około godziny 10 przyszły jeszcze raz- a mamy wciąż nie było! One się też martwiły, gdyż bały się że również po nie mogą przyjść i je aresztować z tego powodu że nam najbardziej pomagały. Myślałam, ze się świat zawali. Do tej pory byłyśmy zawsze we dwie. Mamie było ze mną dobrze, i mi z mamą także. Chociaż w biedzie i niedostatku, ale razem dźwigałyśmy tą niedole. A teraz gdyby mamy zabrakło…? Ten kto stracił wcześnie matkę to zrozumie jaki to jest ból! Nie było mowy o spaniu ani o jedzeniu i tylko tak siedziałam cichutko, modląc się i nasłuchując…